czwartek, 11 października 2012

Jak przetrwać - czyli pierwsze dni w Korei Południowej

Pierwszy dzień i tak na prawdę pierwszy kontakt z rzeczywistością zupełnie odmienną od europejskiej.  Na całe szczęście koledzy Hindusi zaprowadzili mnie do na miejsce do siedziby firmy, bo inaczej pewnie byłoby ciężko za pierwszym razem trafić. Pierwsze co uderza, to świadomość która dociera do mnie ... hmm gdzie u licha są biali ludzie:), odpowiedz prosta - zostali zdecydowanie w zachodniej cześci kuli ziemskiej. Pierwszy kontakt z szefem placówki w Seulu bardzo oficjalny. Standardowej pytania o podróż, czy apartament jest ok, czy czegoś mi nie brakuje. Prawdą jest, że nie wszystko w mieszkaniu okazało się być w porządku. Niestety posłanie pierwszej nocy miałem po kimś, a że nadto jestem brzydliwy, spałem w kurtce :D na początku, potem zaś już na śpiocha było mi wszystko jedno. 
Od razu zgłosiłem problem z nadzieją, że może w najbliższym czasie uda się coś z tym zrobić. Oczywiscie szef oznajmił, że sprawą się zajmie wiec narazie odpuściłem. Następnie oprowadził mnie po firmie, dodatkowo specjalnie dla mnie zrobił pokaz slajdów na których wszystko jasno było opisane, ile bede zarabiał, gdzie bede pracował, dieta, dojazdy itp itd. 

Około 11:00 zostałem zaprowadzony przez współpracowników (Korańczyków) wprost do siedziby LG, na całe szczęscie placówka była po tuż po drugiej stronie ulicy. Dostałem masę papierów do podpisania, hmm w takiej firmie nie ma zmiłuj, tutaj wymogi bezpieczeństwa, klauzura poufności, wszystko za jednym zamachem, dlatego też więcej o warunkach pracy nie mogę niestety napisać. Jeżeli miałbym określić w kilku słowach to było by to : porzadek, rutyna połączona abstrakcyjnie 
z profesjonalizmem, pracowitość x 2. Niemniej jednak wszystko w bardzo miłej atmosferze. 

Warto by było poruszyć temat jak w tytule, czyli jak tutaj przetrwać.  !?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!

Odpowiedz na pewno nie będzie jednoznaczna. Jezeli chodzi o sklepy, to dla przeciętnego europejczyka zbyt wiele do jedzenia sie nie znajdzie, do tego wszechobecny język natywny uniemożliwia czasami zidentyfikowanie produktów, kupowanie tutaj to często jak randka w ciemno;). Można z łatwością kupić ser żółty ( jak nasz hochland, masło które bardziej przypomina masmix, chleb (narazie jedynie zlokalizowałem tostowy, nawet w sklepie o niekoreańskiej nazwie Paris Gaguette). Akurat mam to szczeście że jadam na stołówce razem z całą ekipą, dlatego nie potrzebuje sobie gotować chociaz warunki do tego posiadam 
(jest kuchenka, lodówka, garnki, patelnia). 
Ogolnie jeżeli ktoś jada na mieście a tutaj wybór jest tak naprawdę co "5-10 kroków" to myśle ze spokojnie sobie poradzi. 

Jezeli chodzi o przejazdy komunikacją miejską, to narazie miałem okazje wypróbować jedynie autobusy w których kierowcami są zwykle emerytowani panowie, jeżdzący skrajnie niebezpiecznie, ale widocznie trzeba na starość sobie adrenaline podnieść:). Zwykle płaci się tutaj u kierowcy lub jak większość kartą typu pre-paid, która można doładować w kazdym prawie ze sklepie. 

W kolejnej częsci postaram się opisać pierwszy kontakt z tutejszym jedzeniem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz